Gwiezdne wojny: Czas rzemiosła – Folkmetalowiec w kinie
Wybrałem
się na Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy. Miałem też trochę
czasu, by przetrawić ten film w spokoju.
Recenzja
jest wolna od spojlerów.
Sam
film wchodził na ekrany otoczony dużym niepokojem. Reżyserem
został J.J. Abrams, co do którego były wątpliwości, czy uniesie
ciężar legendy. Trzech filmów, które wychowały pokolenia –
części IV, V i VI.
Od
obejrzenia Przebudzenia Mocy minęło ładnych kilka dni. Mimo to nie
mogę się powstrzymać od ciągłego googlania bohaterów, miejsc i
scen. Oglądałem ten film z takim samym opadem szczęki, jak wiele
lat wcześniej, w podstawówce, oglądałem oryginalną trylogię, a
potem kolejną. Myślę, że nie przesadzę, jeśli powiem, że była
to najlepsza część cyklu.
Wizja kontra rzemiosło
Abramsa,
reżysera obrazu, uważam za rzemieślnika. Profesjonalistę, któremu
Fabryka Snów zleca stworzenie produktu, który zarobi grubaśną
forsę. I on to zrobił.
George
Lucas, twórca oryginałów, był tymczasem wizjonerem. Zrobił coś,
czego nikt wcześniej nawet nie próbował. Gwiezdne Wojny to baśń
w kosmicznych kostiumach. Historia epickiej walki dobra ze złem,
gdzie dobro zwycięża. Są prawi rycerze, nikczemny czarnoksiężnik,
przeklęty zamek w formie kulistej stacji bojowej. Słowem wszystko,
czego oczekiwać od baśni wraz z kliszami i uproszczeniami, które
źle znoszą konfrontację z rzeczywistością.
Traf
chciał, że wówczas świat rzeczywisty również był podzielony
według osi USA-ZSRR. Społeczeństwo miało jasno określonych „tych
dobrych” i „tych złych”. Film rewelacyjnie zaadresował te
powszechne wyobrażenia, ubierając strachy i nadzieje w kostiumy
Mocy.
Czasy
się zmieniły, a tej zmiany Lucas nie chciał załapać. Mroczne
Widmo nadal operowało tymi kliszami, ale powszechny wróg był już
inny. Dzisiaj czasy są jeszcze inne, zbiorowa świadomość
potrzebuje innych figur do nazwania i ogrania swoich strachów. A
tych jest wiele – terroryzm, wrogie ideologie, zmiana lub jej brak,
konflikty pokoleń. Jest w czym wybierać i trzeba przyznać, że
Abrams zachował się w tym gabinecie strachów jak dzieciak, który
powyjadał z bombonierki najlepsze czekoladki.
Gwiezdne wojny nowych czasów
Dlatego
historia opowiedziana w nowych Gwiezdnych Wojnach jest zupełnie
inna. Dojrzalsza i mroczniejsza.
Imperium
galaktyczne, choć monolitycznie złe, nie było straszne. Szturmowcy
byli bandą patałachów, nie czuć było potęgi Imperium, które
swoje istnienie oparło na strachu i terrorze. Nowy Porządek,
pozostałości po Imperium, już od pierwszych kadrów wzbudza strach
swoją bezwzględnością. Kosmos okazał się pełen sukinsyństwa,
obojętności i zwykłej podłości.
Na
uwagę zasługują także postaci, już nie tak płaskie jak
wcześniej. Wątpliwości? Oczywiście. Żal? Jasne. Strach? W
gigantycznych ilościach. Tego nie było wcześniej. Postaci z obu
stron barykady są ludzkie. To nie są już rycerze i czarnoksiężnicy
a ludzie, w których istnienie byłbym skłonny uwierzyć.
O
takich detalach jak efekty specjalne nie ma nawet sensu pisać.
Szczyt wypasu.
W
sumie chętnie poszedłbym na ten film jeszcze raz. Uważam, że
zasługiwałby na kolejne godziny mojego życia, podczas których
mógłbym spać, grać na kompie czy, generalnie, żyć. A to chyba
najlepsza rekomendacja
Komentarze
Prześlij komentarz