Xubuntu, czyli staruszek XP umiera

Chociaż minęło 14 lat, staruszek Windows XP trzyma się bardzo dobrze.
Jeśli czytasz te słowa z maszyny z tym systemem, mam dla ciebie złą wiadomość.

W kwietniu tego roku gigant z Redmond, Microsoft, całkowicie porzuca wsparcie dla Windows XP, w tym także krytyczne poprawki bezpieczeństwa. Oznacza to, że, mimo iż i tak przeorany wzdłuż i wszerz przez wirusy, backdoory i inne plugastwa system, pozostanie całkowicie nagi, i tylko kwestią czasu będzie, aż przestępcy dobiorą mu się, że tak nieładnie napiszę, do jądra, a użytkownikom jeszcze głębiej

Aha - jako, że zupełnie nie mam pomysłu na wstawki, a notka jest kompletnie od czapy w stosunku do tematyki bloga, walnę też muzykę od czapy - między akapitami do posłuchania będzie Machinae Supremacy.

Przekleństwo dobrego

Problem z XP polega na tym, że jest to wyśmienity system, co, jak na warunki Microsoftu, nie jest oczywiste. Pominę milczeniem Vistę i nie będę komentował eksperymentów w Windows 8, bo nie miałem styczności. Zresztą, przez wiele lat każdy, kto nie chciał się kopać z kompatybilnością wsteczną i zamulać połowy rdzeni systemem operacyjnym, instalował na swojej maszynie właśnie XP. System stabilny, szybki (a wraz ze wzrostem mocy obliczeniowej komputerów, coraz szybszy) i, mimo wszystkich swoich wad, godny zaufania.

Do popularności systemu kilka groszy dołożył boom na netbooki kilka lat temu - komputerki, które trzymały na baterii 9 godzin i służyły niemal wyłącznie do pisania i przeglądania internetu. Obecnie wypychane z rynku przez tablety, zdołały jednak wywalczyć sobie pewną pozycję. A, że były stosunkowo słabe, je również napędzał XP.

Dlatego Microsoft tak się biedził, by użytkownicy kupowali jego nowe produkty. Ten był po prostu dobry

I co dalej z tym złomem?

Być może na twojej maszynie jest WinXP. Być może drogą wymiany towarowo-pieniężnej jesteś szczęśliwym właścicielem netbooka. A może ze starego trupa z XP korzystają twoi rodzice, dziadkowie lub nieogarnięty szwagier. Każdy ma kogoś z XP.

A teraz, te wszystkie maszyny, zostaną pozbawione aktualizacji. I można tylko czekać, jak złośliwe bestie zostaną na nie nasłane. Być może jakiś dowcipniś zacznie wykorzystywać komputer twojej babci do wykopywania Bitcoinów. Albo zwykły przestępca utworzy na działającym całą dobę komputerze starej cioci szkieletowy, niewykrywalny dla właściciela maszyny serwis z dziecięcą pornografią. Tak też się zdarzało.

Dlatego warto rozejrzeć się za nowym systemem. Nawet, jeśli brakuje słodkiej kasiorki na nowy sprzęt

Linux!

Z Linuxa zacząłem korzystać w 2007, gdy po raz pierwszy zainstalowałem Ubuntu. Dla niewtajemniczonych wyjaśnienie - Linux dzieli się na tak zwane dystrybucje, można je nazwać wersjami systemu, które mogą się różnić niemal wszystkim. A społeczność, choć stanowi niewielki ułamek internautów, podzieliła się na zwolenników różnych rozwiązań, o których można by pisać dziesięć takich artykułów. 


Dość powiedzieć, że zaletą Ubuntu była łatwość w instalacji (również OBOK windowsa, a nie zamiast niego) i prostota w obsłudze. Z tym, że system szedł do przodu, mój laptop, skądinąd niezły, gdy go kupowałem, stał w miejscu.

Dlatego przesiadłem się na Xubuntu, wersję systemu ze znacznie lżejszą grafiką, które domyślnie ma zainstalowane mniej opasłe aplikacje.

Out of box

Jeśli podczas instalacji połączysz się z internetem - system jest gotowy do pracy bezpośrednio po zainstalowaniu. Chyba, że instalujesz w trybie live cd, gdy system startuje bezpośrednio z płyty. Wtedy jest gotowy do pracy w trakcie, a nawet bez instalacji. Można w ten sposób sprawdzić, czy poprawnie obsługuje kartę sieciową, graficzną itp. U mnie śmigało jak na prochach - system szybciej działał z płyty CD niż zainstalowany na dysku Ubuntu.

Wszystko jest spolszczone, od razu zawarte są też edytory tekstu, grafiki i arkusz kalkulacyjny. Bez problemu odtworzyłem filmy i muzykę. System jest zintegrowany z Centrum Oprogramowania Ubuntu - coś jak Google Play i AppStore. Tam można pobrać inne, w większości darmowe aplikacje. Na przykład edytor prezentacji, którego niestety domyślnie brakuje. 


Większość ludzi, którzy sprowadzili się na Linuxa z Windowsa od razu szuka programów antywirusowych. A ich po prostu nie ma - bo i wirusów na Linuksa nie ma. A ta garstka, która jest, musi się przebić przez siatkę zabezpieczeń wbudowaną w system. Choćby proste rozwiązanie - zainstalowanie jakiegokolwiek nowego programu wymaga podania hasła administratora. A nikt przy zdrowych zmysłach nie poda tego hasła bez poznania przyczyny.

Zresztą bezpieczeństwo Linuksa to temat na zupełnie inną, raczej nudną notkę.

Estetyczny minimalizm

System jest ascetyczny. Brakuje wodotrysków, choć można je doinstalować. Wymaga to już jednak odrobiny wiedzy. Rozwiązania ergonomiczne (pasek na górze, dock z aplikacjami na dole) trochę przypominają MacOsX. Trochę brakuje znanego z Unity wyszukiwania aplikacji tekstowo, ale idzie przywyknąć. Zwłaszcza, że system działa jak na amfetaminie - startuje w 5 sekund, od razu łączy się z siecią i nie spala cennych sekund na startowanie każdej aplikacji.



Ascetyzm jednak nie oznacza brzydoty. Kolory są czytelne i ładnie dobrane, animacje ukrywania okien przyjemne dla oka. W zasadzie czego więcej chcieć na maszynie do pracy? Wiele lat korzystałem z Compiza (na filmiku poniżej). Teraz nie czuję już potrzeby instalowania tego rozszerzenia. Bardziej odpowiada mi taka właśnie prostota.

Dlatego też jeśli szukasz alternatywy dla staruszka XP a nie chcesz inwestować w nowy sprzęt, daj szansę Xubuntu. Na moim laptopie obok siebie żyją Xubuntu i Windows 7. Do pracy biurowej, przeglądania netu itp wykorzystuję Linuxa, a do gier, Windowsa. I sprawdza się to znakomicie.

System można za darmo ściągnąć stąd.

Podobało się? Polub bloga na Facebooku!




Komentarze

  1. Xbuntu ok ale leprzy jezd łindołs wista

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gópi jezdeś - ja mam ten kompóter z ugryzionym japkiem - on jes najleprzejszy

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty