Ego Fall - Inner M
Celtowie. Wikingowie. Słowianie. Znamy
ich. Ich krew dudni w uszach podczas szarży na młyn na koncercie.
Muzyka jednak nic sobie nie robi z barier geograficznych i mentalnych. Dlatego z taką radością zapoznałem się z Inner M stosunkowo nową płytą chińskiego zespołu Ego Fall
Muzyka jednak nic sobie nie robi z barier geograficznych i mentalnych. Dlatego z taką radością zapoznałem się z Inner M stosunkowo nową płytą chińskiego zespołu Ego Fall
Słabość do Mongolii, gardłowych
śpiewów i koczowniczych klimatów ze stepu miałem od dawna. W
ramach fascynacji szukałem ludowych utworów z tego kręgu
kulturowego, co powodowało oczywiste trudności – skala
informatyzacji wędrownych pasterzy pozostawia wiele do życzenia.
Jednak można od czasu do czasu natrafić na perły w rodzaju Hun
Huur Tu.
Wolisz coś do głębi europejskiego? Przeczytaj moją recenzję płyty Yggdrasil zespołu Wardruna
Pierwsza płyta, Spirit of Mongolia,
nie porwała mnie szczególnie, wyjąwszy tytułowy kawałek. Żaden
inny na krążku nie przykuł mojej uwagi na tyle, by zainteresować
się zespołem na dłużej.
Zachwyt....
Zespół pochodzi z Mongolii
Wewnętrznej – regionu w Chinach, który historycznie należał do
Mongolii. To dość gorzkie – trochę tak, jakby fragment Białorusi
nosił nazwę „Dawna Polska”
Na pierwszych kilku utworach słychać
wszystko, czego można oczekiwać od mongolsko – chińskiego folk
metalu. Jest uderzenie w gong, są tradycyjne skrzypce i tradycyjna
gitara (wybaczcie, ale kompletnie nie wiem jak się nazywają te
instrumenty).
Są też rytmy nawiązujące do
galopującego konia oraz gardłowe śpiewy nadające muzyce moc
poruszania skał. Dosłownie. Można się zachwycić. Do połowy.
... i wyjście z iluzji
Bo im dalej w płytę tym dziwniej. I
raczej gorzej. Już czwarty utwór zawiera dziwaczne, zupełnie
niespodziewane przejścia i radosne rytmy. Nagle dzicy koczownicy
zmieniają się w tandetne figurki z chińskiego bazaru.
I tak do
końca płyty – utwory, które ni cholery nie pasują do wizerunku
folk – metalcore. Jest nawet ballada, która pachnie mi pięknym,
długowłosym chińczykiem śpiewającym serenadę swojej ukochanej.
Czyli szału nie ma.
Oświecenie
Długo miałem z tą płytą problem.
Widać, że chłopaki z Ego Fall wiedzieli co chcą nagrać. Problem
leżał w słuchającym. Oni wiedzą, jaka jest kultura Chin i
Mongolii. Znają wszystkie konteksty, język i kulturę dogłębnie.
A ja dysponuję wyłącznie moimi europejskimi wyobrażeniami na
temat tamtejszych brzmień. Wyobrażeń zbudowanych na skądinąd
najczęściej zachodnim kinie i literaturze eksportowej. To co dla
mnie zgrzyta, dla nich może być doskonałym uzupełnieniem
kontekstu.
Chcesz coś osadzonego w kontekście? Survival of the Fittest zespołu Krampus
Z tego samego powodu zespoły celtyckie
wywodzące się spoza celtyckiego kręgu kulturowego (na przykład z
Węgier lub z Polski) grają bardziej celtycko niż te z Irlandii.
Znają powszechne wyobrażenie na temat celtów i dopasowują się do
niego. Irlandczycy nic nie muszą udawać. Są oryginałem, nawet
jeśli podróbki są bardziej błyszczące.
Podobnie Ego Fall. Wywodzący się z
Mongolii Wewnętrznej w Chinach zespół jest tym, co orientalne folk
metale z Australii lub USA starają się tylko kopiować. Oni nie
udają.
Tyle, że moje wyobrażenia okazały
się nieprawdziwe. Mówiąc krótko pokonałem iluzję i zostałem oświecony.
Komentarze
Prześlij komentarz