Gablota albo rumak


Małe dzieci mają to do siebie, że na początku zaliczyć je można do nieruchomości. W miarę upływu czasu przechodzą w stan ruchomości, gwałtownej ruchomości, względnie ruchomości nieopanowanej i permanentnej.
Zanim jednak dziecko zacznie deptać rozwalające się chodniki miasta i, co gorsza, elektronikę, musi być wożone w wózku. I tu zaczyna się zabawa

Wraz z ojcostwem przychodzi wiele nowych pojęć. Konia z rzędem i sztuczną szczęką temu, kto zna wcześniej takie słowo jak rampers i wie czym to draństwo różni się od pajaca.

W wypadku wózka dochodzą słowa gondola, która do tej pory kojarzyła się z Wenecją i Assassins Creed, oraz spacerówka, która kojarzyła się chyba tylko ze spacerniakiem.

Dosyć zrzędzenia o wózkach? Poczytaj o muzyce

Na początku był kolor

Choć w zasadzie na początku była płeć. Jeśli chłopak, to luz, wybór jest spory. Jeśli dziewczynka, a matka dziewczynki nieugięta, do wyboru jest róż, róż jasny i róż żarówiasty. Wielokrotnie mam okazję widzieć w parku twardych facetów w moro, z ładownicą do haubicy w charakterze torby na smoczki oraz wózkiem, który w Smoleńsku byłby przeciwmgielny. I ich kwaśne miny...

W torbie zamiast smoczków nosisz browary? Zapraszam do działu piwo!

Tak więc różowy śmierdzi, nawet jeśli się nie jest brodatym folkmetalowcem z piwnicą pełną mieczy.

Potem nastały kółka

Obecnie modne są lanserskie, bardzo skomplikowane wózki o małych kółeczkach, najlepiej z jednym, pojedynczym z przodu. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym tego mainstreamu porządnie nie shejtował. 


Pojedyncze kółko, zaiste zacny pomysł. Zwłaszcza przy wjeżdżaniu na wysokie krawężniki. Standardowa metoda – podbijamy przód, wjeżdżamy przednimi kółkami, wjeżdżamy tylnymi, odpada. Pół biedy, jeśli na wzór kloszardów wozimy w wózku złom na skup. Z żywym towarem trzeba być ostrożnym, bo ewentualny upadek może skończyć się w szpitalu oraz wielomiesięczną sesją zrzędzenia ze strony niewiasty, która ów żywy towar dostarczyła. 

Pojedyncze kółko niet, jednym słowem.

Małe skrętne kółka to też wyjątkowy wynalazek. Świetnie się sprawdzają w galeriach handlowych. Można nimi swobodnie manewrować między promocjami i regałami.

Ale od czasu do czasu zamykają centra handlowe, jak choćby w ostatni długi weekend. Wtedy rodziny, z braku innych perspektyw, telepią się do parków lub innych lasów. I zaczyna się problem, zwłaszcza w zimę. 

Zima to twój klimat? Przeczytaj moją recenzję płyty Yggdrasil zespołu Wardruna

Małe kółka idealnie grzęzną w błocie, cudownie wpadają w rozpadliny, blokują się przy przejazdach, słowem, nie sprawdzają się w terenie. Nie mówię od razu o zakupieniu jakiegoś rosomaka w moro z opcją przewozu dziecka lub materiału rozszczepialnego. Ale duże, pompowane kółka sprawdzą się nie tylko w sklepie, ale też na zaśnieżonym chodniku.

Amortyzatory

W modzie są także dziwaczne konstrukcje na jednej kurzej stopce. Choć wyglądają jak zaprojektowane przez obłędnie drogiego designera, mają podstawową wadę – brak amortyzatorów.

Te niewielkie wahacze zamontowane w klasycznych wózkach, oprócz niwelowania niemal niespotykanych w polskich chodnikach dziur, mogą być wykorzystane do kołysania potomka. Jeśli więc zobaczycie kiedyś w parku kobietę, która, sądząc po manipulacjach przy wózku, chce wystrzelić swoje dziecko w kosmos – znak, że nie ma amortyzatorów.

Najlepszy wózek

Wszystkie moje powyższe rady można sobie wsadzić, do serca bądź gdzie indziej. Zwłaszcza, jeśli wózek będzie należał do najlepszej możliwej kategorii – dostany. 

Jesteś aż tutaj? Poczytaj o kolce - wyzwaniu dla małego wiedźmina!



Jestem gorącym przeciwnikiem kupowania nowych wózków. Na logikę – dziecko będzie z niego stosunkowo krótko korzystało. Lepiej tę kasę władować w fotelik, który potencjalnie może mu uratować życie. Dlatego wózek należy od kogoś dostać. Jeśli się nie da, pożyczyć. A jeśli i to się nie da, kupić używany.

O metodach transportowania potomstwa CDN....

Podobało się? Polub mój profil na Facebooku!




Komentarze

  1. O, bardzo, bardzo dobre. Wózek dla Jamochłona, który pojawi się dopiero latem już jest - i należy właśnie do tej najlepszej kategorii. Fotelik już zaklepany (znajomy sprzedaje niezarzygane Maxi Cosi za bardzo rozsądny pieniądz). Gorzej, że ów dostany wózek ni wuja nie wejdzie do bagażnika naszego wehikułu a na cokolwiek bardziej pakownego aktualnie nas nie stać. Jak to mawiali starożytni Rzymianie - I CO TERAS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas, gdy trzeba było większej pakowności (Święta!) należało podejść do problemu strategicznie.

      Gondola wówczas trafiała obok kierowcy, na przednie siedzenie, do środka można było nawrzucać jakieś ważniejsze dropy. Podwozie oraz ODMONTOWANE kółka leżały w bagażniku, gdzie można było dorzucić rozmaite inne ważne klamoty.

      Może u Ciebie takie rozbicie poskutkuje? W końcu mamusia stworzenia przecież i tak będzie zajmowała, wraz z maluchem/maluszką (pochwal się rodzajnikiem!) tylną kanapę.

      To jest jakieś rozwiązanie.

      Co do fotelików - osobna historia, ale na tym nie warto oszczędzać. O ile sam mogę się telepać 40 km/h, o tyle nie odpowiadamy za innych uczestników ruchu.

      A jako mąż kobiety fińskojęzycznej odpowiadam:

      I CO TERAS?

      TERASBETONI!

      http://www.youtube.com/watch?v=TheV9eBTT3Q

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty